Wiosną w Turcji
- Marek, jest promocja na bilety lotnicze do Turcji.
- Hmm...w Turcji jeszcze nie byłam
- To co, lecimy?
I tak się właśnie zaczęło. Kupno biletów było już czystą formalnością. Ponieważ był to marzec - okres poza sezonem, nikt z naszej 3-osobowej grupy nie widział potrzeby dokonywania rezerwacji hotelu. W planach uwzględniliśmy Ankarę – jako stolicę kraju oraz docelowe miejsce przylotu, słoneczne Bodrum i Istambuł – jako „stolica tureckiego islamu”.
Pierwsze wrażenie trudno opisać słowami. Zapierające dech w piersiach powietrze, którego nie zapomnę do końca życia! Po raz pierwszy na żywo usłyszany śpiew Muezina nawołującego wiernych do modlitwy, wywołał u mnie dreszczyk emocji, który towarzyszy mi po dziś dzień, ilekroć stąpam po tureckiej ziemi.
Ankara nie szczyci się jednak bogactwem turystycznych obiektów. Dlatego zaopatrzyliśmy się w bilety autokarowe i ruszyliśmy w dalszą podróż. Kursy międzymiastowe odbywają się w Turcji na ogół w nocy, co było nam na rękę. Tym sposobem zaoszczędziliśmy jeden dzień kosztem jednej nocy. Wyposażenie autokaru przerosło moje najśmielsze oczekiwania. To co dla społeczności tureckiej zwie się standardem, ja nazwałabym luksusem. Każde miejsce wyposażone w indywidualny monitor z wejściem USB oraz słuchawki. W trakcie jazdy przez pokład autobusu maszerowało dwóch stewardów oferujących BEZPŁATNE napoje oraz poczęstunek. Dla wygody każdy pasażer opatrzony był w mini poduszkę. O takim komforcie przejazdu w Polsce można niestety tylko pomarzyć.
Na miejsce dotarliśmy rankiem następnego dnia. Tak jak przypuszczaliśmy ze znalezieniem noclegu nie mieliśmy problemów. Zdecydowaliśmy się na przytulny pensjonat „Sevin Pansiyon” w centrum miasteczka, gdzie zaoferowano nam nocleg ze śniadaniem w bardzo przyzwoitej cenie.
Bodrum poza sezonem sprawia wrażenie, jakby istniało wyłącznie dla Ciebie. Zachęca intensywnością barw, pustymi plażami i nieskazitelnie czystą wodą
w niesamowitym kolorze laguny - zupełnie niczym kolor morza na rafach archipelagu Bora Bora!
I tak spędziłam najcudowniejszy pierwszy Dzień Wiosny – z najlepszymi towarzyszami podróży, mocząc stopy w Morzu Egejskim
i łapczywie chłonąc promienie słońca.
Z leniwego Bodrum ciężko było wyruszyć
w dalszą drogę. Tym samym środkiem transportu, jakim dotarliśmy na południe, wyruszyliśmy na północ w kierunku Istambułu.
To, co mnie urzekło w tym mieście to liczba meczetów, skrajności kulturowe oraz publiczne środki transportu: od nowoczesnego metra, przez promy, po prymitywne busiki, świadczące usługi lokalnym pasażerom na całej powierzchni tej ogromnej metropolii. Wiem już też, dlaczego mówi się, że Turcy są najlepszymi kierowcami na świecie. Takich umiejętności poruszania się po ulicach (nie zawsze zgodnych
z europejskimi zasadami bezpieczeństwa ruchu drogowego), nie zaobserwowałam jak dotąd w żadnym innym kraju!
Spacerując ulicami Istambułu dostrzegłam dwie przeciwstawne skrajności – z jednej strony kobiety muzułmańskie, odziane nierzadko
w burki, spod których dostrzec można jedynie oczy, z drugiej - kobiety całkowicie europejskie, modnie, a czasem nawet wyzywająco ubrane, ozdobione kolekcją wyszukanej biżuterii.
Miejscem, które mogę polecić jest słynna Hagia Sopfia oraz Błękinty Meczet. Bogactwo tych dwóch budowli jest ogromne. Sama ich wielkość świadczy o ich świetności.
Podążając ulicami Istambułu można łatwo stracić rachubę czasu, zatracając się w jego dźwiękach, zapachu i uroku. Niestety czas naglił, więc byliśmy zmuszeni okroić program do minimum. Jednak to, co zobaczyłam, poczułam
i zasmakowałam sprawiło, że wpisuję to miasto na listę tych, do których wrócić muszę!
Przed nami lot do Berlina. Stamtąd do ojczyzny dojechać mieliśmy pociągiem. Na lotnisku w Istambule poznaliśmy pewnego mężczyznę – jak się okazało - rodaka.
Z nieznajomym zamieniliśmy kilka grzecznościowych zdań i udaliśmy się na pokład samolotu.
Podekscytowani, bogatsi o nowe doświadczenia, z bagażem wspaniałych wrażeń, wzdychaliśmy do tego, co zostawialiśmy za sobą. Widok, który z minuty na minutę malał jak płomyk wypalonej już świecy, głęboko utrwaliłam.
w swojej pamięci. Takie wrażenia jak te są dla mnie najcenniejszym skarbem, którego nikt nie jest w stanie mi odebrać.
Dlatego uważam, że to, co czyni czlowieka bogatym to nie wielkość jego portfela, lecz bagaż jego doświadczeń i wrażeń.
Ostatni etap podróży to trasa z Berlina do Polski. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu poznany na lotnisku rodak kontunuował podróż w ten sam sposób. I tak zaczęła się wymiana wrażeń i niekończących się opowieści. Nieznajomy wracał właśnie z 3-miesięcznej wyprawy w Indiach. Sceny, widoki oraz postaci, jakie udało mu się uwiecznić na zdjęciach, nie jestem w stanie opisać. Maleńki prezent - papierowy żuraw do dziś dnia stoi na mojej półce. Teraz już wiem, że swój bagaż doświadczeń uzupełnić muszę o kolejne wydarzenie zatytuowane Indie!
Tag:
Czy podobał Ci się ten artykuł?
Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.