W Krainie Złotego Smoka
W październiku miałem przyjemność wybrać się na krótką wizytę do Pekinu. Decyzja o kupnie biletu musiała zapaść w ciągu kilkudziesięciu minut. Biłem się z tym problem przez dwadzieścia parę minut. Było ciężko, tak daleki kraj, dużo o Chinach nie czytałem, za kilka dni miałem wylot do dalekiej Tajlandii, a tu już planowanie kolejnego wyjazdu. Nie wiedziałem też, kto w tak szybkim czasie może również zdecydować się na wyjazd, bo sam nie chciałem lecieć. Klamka zapadła.
Znajomy się zdecydował, w sumie to ja chyba za niego zadecydowałem i po chwili bilety były już zakupione. Trochę obawiałem się tego wyjazdu, nie wiedziałem, czy rzeczywiście tydzień spędzony w Pekinie to najlepsze rozwiązanie. Przeczytałem, że maksymalnie 3 - 4 dni w mieście wystarczą, bo później to już nudno się robi. Na 2 - 3 dni chciałem udać się do Shanghaiu, ale niestety podróż trochę trwała, a 7 - dniowy pobyt w Chinach to trochę za krótko.
Nocowaliśmy w hotelu Park Plaza w centrum Pekinu. Hotel jak na 4* bardzo fajny, połączony z hotelem Regent 5*. Zostaliśmy przyjęci przez kierownictwo hotelu. Wieczorem zostaliśmy zaproszeni na uroczystą kolację z "kaczką po pekińsku w roli głównej". Kaczka podana przez samego Szefa Kuchni była rewelacyjna, jej smak i zapach czuję do dzisiaj. Do tego zostały podane inne tradycyjne dania, które oczywiście jadło się pałeczkami, co nie do końca nam wychodziło.
Niestety pechowo trafiliśmy z tym wyjazdem do Pekinu, ponieważ 1 października Chińczycy obchodzą święto narodowe i przez cały kolejny tydzień wszyscy podróżują po kraju, a przede wszystkim przyjeżdżają do Pekinu, żeby brać udział w uroczystościach i odwiedzić Zakazane Miasto. Nie było gdzie się ruszyć. Wejście do Zakazanego Miasta graniczyło z cudem. Nam udało się wejść 3 dni później.
Bardzo chciałem udać się na Mur Chiński w miejsca bardziej oddalone od stolicy, ponieważ mur położony bliżej Pekinu jest odnowiony i nie robi już takiego wrażenia. W dniu wycieczki wstaliśmy wcześnie rano, chyba o 5 i po dotarciu na dworzec autobusowy ujrzeliśmy kolejkę ludzi, która miała hmm może z 1500 m. Okazało się, że wszyscy czekali na autobusy, które jechały do odcinka muru w Badaling czy Mutianyu, tak więc zrezygnowaliśmy z tego środka transportu i wybraliśmy się na pociąg. W kasie niestety po angielsku człowiek się nie dogada, chyba że ma się szczęście. Dopiero jakiś Pan nam oznajmił, że pociągi wyprzedane są na następne 5 dni! Pozostało nam jechać tylko z jakimś lokalnym biurem organizującym wyjazdy na Mur Chiński w najbardziej zatłoczone miejsca.
Wycieczka była zaplanowana na ostatni dzień naszego pobytu, a więc pozostało nam zwiedzanie Pekinu przez kolejne dni. Jeszcze powrócę do języka angielskiego. Chińczycy chyba rzeczywiście czują się na tyle ważni, że języków obcych nie muszą się uczyć! Angielski znany jest chyba w szkołach angielskich i dobrych hotelach. Po wejściu do MC' Donalda, KFC czy restauracji od razu podają kartę menu po angielsku i trzeba pokazać palcem co się chce zamówić, bo inaczej dostanie się coś innego.
Jeżeli chodzi o zwiedzanie miasta - pomocne jest metro, które działa bardzo sprawnie i można dojechać do większości ciekawych miejsc w Pekinie. Z autobusów nigdy nie korzystaliśmy, bo ciężko było się połapać. Najbardziej ze zwiedzanych miejsc podobało mi się Miasteczko Olimpijskie. Za wybudowanie tej "dzielnicy" Pekinu, bo tak to można nazwać, chylę czoła. Nie pamiętam ile dokładnie to budowali, ale to co stworzyli, robi wrażenie, a przede wszystkim stadion i pływalnia olimpijska. Wstęp oczywiście wszędzie płatny. Przy stadionie olimpijskim jest wielki deptak, gdzie z głośników wydobywa się chińska muzyka, a dookoła ludzie puszczają chińskie latawce. Jako, że jestem wysoki, Chińczycy często zwracali na mnie uwagę i co chwilę ktoś chciał zrobić sobie ze mną zdjęcie. Dzieci skakały po mnie i pozując do zdjęć - udawały, że mnie biją, żeby pokazać, że pokonali białego, wysokiego człowieka :)
Kolejny dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie Zakazanego Miasta, gdzie nadal było tysiące Chińczyków. Następnie weszliśmy na Węglowe Wzgórze, które zostało usypane z ziemi po utworzeniu fosy dookoła Zakazanego Miasta no i udaliśmy się na słynny i największy na świecie Plac Tian'anmen - czyli plac słynący ze znanych i tragicznych manifestów. Jest to największy plac publiczny na świecie, ale przez to, że było tam naprawdę bardzo dużo ludzi, nie zauważyłem jego ogromu.
Wieczorem udaliśmy się na zakupy. Trafiliśmy do Pearl Market, gdzie na kilku piętrach znajdowały się setki stanowisk, w których można było znaleźć wszystko - od skarpetek, majtek, portfeli, komputerów, po futra, perły i rowery. Z każdej strony ktoś łapie Cię za ręce i wciąga do siebie. Gorzej niż w Egipcie. Po akcji z pamięciami USB, które miały mieć po 250 GB, a w hotelu okazało się, że jedno zdjęcie wrzuca się 10 minut i jak zrzuciłem 20 to pojawiał się komunikat "memory full" i żadne zdjęcie się nie otwierało, stwierdziłem, że koniec z Chińskimi podróbkami. Następnego dnia po długiej wojnie z właścicielami sklepu, oddałem wszystkie 25 sztuk i na szczęście dostałem cały zwrot gotówki. Musiałem ich nastraszyć policją i dopiero wtedy zrozumieli mój angielski. W przedostatni dzień pozwoliliśmy sobie na odrobinę relaksu i zwiedziliśmy jedynie Świątynię Nieba ze wspaniałym kompleksem ogrodowym, jeden z parków i Oceanarium.
A teraz coś o kuchni. Jedynym dobrym posiłkiem, który zjadłem, była kolacja w hotelu pierwszego dnia. Później zawsze coś było nie tak, dlatego przez większość czasu stołowaliśmy się w mc i kfc. Nasz hotel leżał tuż przy Wangfujing - jest to główna handlowa ulica w Pekinie, gdzie codziennie wieczorem odbywał się jarmark. Można było tam zjeść pyszne larwy, skorpiony, węże, owoce morza, a nawet ptaszki ponabijane na wykałaczki. Moim ulubionym przysmakiem były jednak owoce w karmelu! Każdego dnia chodziliśmy po tzw. Hutongach. Są ta małe wąskie uliczki, gdzie mieszkają najubożsi. Zdarzały się też Hutongi, gdzie widać było rozpustę, jednak w większości przeważała bieda.
Ostatniego dnia przyszedł czas na długo oczekiwaną wyprawę na Mur Chiński. Miałem nadzieję, że ta wycieczka zrekompensuje nam cały ten pobyt, ale okazało się zupełnie inaczej. Mur Chiński, który w moim wyobrażeniu był ogromnym murem, stał się murkiem, którego szerokość wynosiła max. 2,5 metra a wysoki był z jednej strony na 1,5 metra a z drugiej może na 3 m. Następnie pojechaliśmy do fabryki kamienia jadeitowego. Po zwiedzaniu przewodnik powiedział, że musimy coś kupić, bo inaczej nas nie wypuści. Tylko, że mały kamyczek kosztował około 50 zł, a mały budda o wysokości 5 cm jakieś 100 zł. Po długich sprzeczkach po prostu wyszliśmy z tej fabryki, a na koniec wyszedł przewodnik z zakupami... Następnie pojechaliśmy do miejsca, gdzie znajdywały się grobowce Cesarzy Dynastii Ming. Przewodnik poinformował nas, że zdjęcie możemy sobie zrobić przed bramą główną, a dalej niestety nie ma wstępu!
Po 6 dniach pobytu w Pekinie nie mogłem doczekać się samolotu do Polski. Pobyt w Pekinie mogę porównać do dobrej jakości hotelu, ale niestety ze złą obsługą, która sprawiła, że wróciłem z wyjazdu nie do końca zadowolony.
Tag:
Czy podobał Ci się ten artykuł?
Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.