U stóp dwóch oceanów
Pierwszy tydzień podczas wycieczki w RPA był jednocześnie moim pierwszym w życiu spotkaniem z Afryką. Po wylądowaniu w Kapsztadzie zaskoczona stwierdziłam, że miasto to jest bardzo wysoko rozwinięte i niczym nie przypomina naszego wyobrażenia „dzikiej” Afryki. Malowniczo położone wśród wzgórz na skraju Południowej Afryki słynny Cape Town uchodzi za jedno z najpiękniejszych miast świata, a ja nie mogłabym się z tym nie zgodzić.
Najbardziej charakterystyczna dla miasta jest Góra Stołowa, która nie bez przyczyny ma taką właśnie nazwę. Z jej płaskiego jak stół szczytu rozciąga się cudowny widok na ocean i wyspę Robben. Kiedyś służyła ona za więzienie, w którym swój wyrok odsiadywał między innymi Nelson Mandela. Spacerując na wysokości 1086 m. n.p.m zatopiłam się w chmurach, które niczym wodospad opływają skały.
Drogą na południe wzdłuż wybrzeża klifów dotarłam na Przylądek Dobrej Nadziei – najbardziej wysunięty na południowy - zachód punkt Afryki. To właśnie w tym miejscu Ocean Atlantycki spotyka się z Indyjskim. Stojąc zauroczona na skraju lądu, wpatrywałam się w ogrom otaczających wód – w końcu dalej jest już tylko biegun południowy.
Jadąc na Przylądek nie mogłam sobie odmówić rejsu statkiem na Wyspę Fok. Niewielki obszar wystających skał zamieszkują tysiące tych niezdarnych grubasków. Ale nie tylko one upodobały sobie to miejsce – w otaczających wodach co rano żeruje mnóstwo wygłodniałych drapieżców. Co pewien czas można było zobaczyć wyłaniające się płetwy rekinów, a ja po raz pierwszy poczułam się nieswojo na statku.
Kolejny przystanek – drobnopiaszczysta plaża, z lazurową, ciepłą wodą, po prostu raj na ziemi. Nic więc dziwnego, że pingwiny postanowiły tu ściągnąć całymi rodzinami. Ten afrykański gatunek uwielbia wygrzewać się w słońcu na wielkich, granitowych skałach. Plaża pingwinów szybko stała się jednym z moich ulubionych zakątków świata.
W czasie podróży zwracam najczęściej uwagę na otaczającą przyrodę. To właśnie dzikie zwierzęta są celem mojej podróży, więc podczas pobytu w Kapsztadzie koniecznie chciałam odwiedzić sierociniec dla lwów Drakenstein. Jest on domem dla 45 lwów, z których każdy ma swoją przykrą historię. Część została odnaleziona na farmach, które specjalizują się w nielegalnym safari dla zamożnych. W takich miejscach zwierzęta są naganiane i poddawane pod odstrzał żądnym mocnych wrażeń turystom. Natomiast niektóre z drapieżników przyleciały do ośrodka z Europy. Brutusa znaleziono we francuskim cyrku, gdzie „treser” katował wycieńczone zwierzę. Mały Leo mieszkał na balkonie na 14 piętrze w centrum Bejrutu, a Dodo w podziemnej, betonowej klatce wielkości trumny. Dzisiaj wszystkie te stworzenia mogą cieszyć się beztroskim życiem i odpocząć od krzywd, które wyrządził im człowiek.
Pierwszy tydzień w RPA pozwolił mi poznać bliżej kraj, w którym się znalazłam. Zarówno jego piękne oblicze – bajeczne krajobrazy i dziką przyrodę, ale też tą ciemniejszą stronę – polowania na zwierzęta i zaślepionych zyskiem kłusowników, którzy nie liczą się z żadnymi zasadami. Kolejne dni pobytu spędzę na praktyce weterynaryjnej z dzikimi zwierzętami. Mam nadzieję, że ucząc się od najlepszych specjalistów na świecie, będę mogła pewnego dnia również stanąć w obronie dzikiego świata zwierząt.
W walce z afrykańskim gangiem
Oddalony o niecałe dwie godziny lotu Durban w niczym nie przypomina europejskiego miasta w stylu Kapsztadu. Miasto zamieszkują niemal wyłącznie czarnoskórzy i hindusi. Zwłaszcza z tymi drugimi świetnie się dogaduję, ponieważ pamiętam jeszcze kilka słów z poprzedniej podróży po Indiach. Dlatego targowanie poszło mi świetnie i mogłam szybko skreślić aromatyczną herbatę i orientalne przyprawy z mojej listy zakupów w RPA.
Pierwszy dzień pracy w klinice dla dzikich zwierząt zaczął się dla mnie dość nietypowo. Najpierw przebudziło mnie stukanie w okno, a chwilę później coś skoczyło mi na głowę. Zanim się zorientowałam, co się dzieje, małpa narobiła już bałaganu w kuchni, wyjadła wszystkie owoce i dobierała się do kosza z resztkami wczorajszej kolacji. Okazało się, że pracownicy zapomnieli mnie ostrzec, żeby nie zostawiać nigdy otwartych okien – teraz już zapamiętam!
Ośrodek, w którym pracuję, jest organizacją pozarządową i funkcjonuje dzięki wpłatom i wolontariuszom. Trafiają tutaj zwierzęta, które padły ofiarą kłusowników lub po prostu nie potrafiły poradzić sobie na wolności. Szpital jest domem w większości dla tych mniejszych, podczas gdy większe żyją w parku i są pod czujnym okiem weterynarza. Wszystkie zwierzęta wracają na wolność, dlatego motto ośrodka brzmi: najlepsza klatka, to pusta klatka. Pracuje tu również wiele studentów z całego świata, więc możemy uczyć się od siebie nawzajem.
Do opieki przydzielono mi kilkumiesięczną małpkę, która odstawała od stada. Kiedy ją poznałam, była bardzo osłabiona, a prócz tego męczyła ją biegunka będąca efektem infekcji pasożytów wewnętrznych. Natychmiast podałam jej kroplówkę i odpowiednie leki. Teraz czuje się lepiej, ale wciąż wymaga intensywnej terapii. Zajmuję się również młodą antylopą, która straciła uszy w pożarze. Na szczęście rany dobrze się zagoiły i teraz głównie dotrzymuje towarzystwa drugiej, młodej antylopie. Kiedy już będą w pełni sił, obie wrócą na wolność.
Natomiast w parku dwa nosorożce wciąż wymagają leczenia po grudniowej tragedii. Ktoś podpalił las, w którym żyły gepardy. Kiedy wszyscy pracownicy pobiegli gasić pożar, kłusownicy wykorzystali czas i zaatakowali z helikoptera. To kolejna sztuczka afrykańskiej mafii – gangi przeszkolonych Murzynow wywodzących się z najbiedniejszych rodzin, zabijają nosorożce dla ich cennych rogów. Walka toczy się o duże pieniądze bowiem sproszkowany róg wart jest trzy razy więcej niż złoto czy kokaina. To sprawia, że zaślepieni zyskiem kłusownicy nie znają żadnych granic – w tej walce giną również ludzie, którzy nierzadko byli tylko przypadkowymi świadkami krwawych wydarzeń.
Te dwa nosorożce miały wyjątkowe szczęście – są jedynymi, które przeżyły taki atak. Niestety, rany goją się bardzo ciężko, więc zwierzęta są stale pod wpływem silnych leków uspokajających i przeciwbólowych. Ich rogi trafią do Chin, gdzie wciąż wierzy się w ich lecznicze właściwości, mimo iż to przekonanie nie znalazło żadnego potwierdzenia w badaniach naukowych. To było przykre doświadczenie widzieć te cierpiące zwierzęta – na pewno nigdy nie zapomnę ich spojrzenia.
W czasie wolnym od pracy wolontariusze mają okazję odpocząć i zagłębić się w dziką Afrykę. Na rozlewiskach w St Lucii odkryłam najpiękniejsze widoki, jakie kiedykolwiek miałam okazję oglądać. Podczas rejsu statkiem mogłam podziwiać leniwe hipopotamy, które większość swojego czasu poświęcają na kąpiele w rzece. Obserwowałam młode, które chowały się za mamą, nieświadome niebezpieczeństwa czającego się obok. To krokodyl czekał na odpowiedni moment, żeby podczas nieuwagi hipopotamicy porwać jej dziecko. Nieco dalej samiec zalecał się do samicy, która absolutnie go ignorowała. Pod koniec rejsu miałam okazję widzieć dwa krokodyle pożerające swoją ofiarę – prawdopodobnie była to antylopa.
Dalszą trasę przebyłam w samochodzie. Miałam okazję podziwiać stada zebr, kryjące się w zaroślach guźce z młodymi, a także odprawiające gody żyrafy, które oplatały się nawzajem długimi szyjami. Najbardziej jednak zapadł mi w pamięci widok przekraczającego drogę stada słoni. Około trzydziestu olbrzymów przemaszerowało przed samochodem i skryło się w zaroślach. Jeden z nich – prawdopodobnie dominujący samiec - wyszedł naprzeciw i zatrąbił głośno machając przy tym uszami. To znak, żeby nie przekraczać wyznaczonej granicy, zatem posłusznie zawróciliśmy z drogi. Miejsca, gdzie człowiek nie jest mile widziany przez naturę, powinny pozostać na zawsze dzikie i wolne.
Czy podobał Ci się ten artykuł?
Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.