Po Berlinie rowerem
Berlin zachwyca swoją różnorodnością i przyjaznością dla przyjezdnych. To miasto żyje. Od rana do wieczora i przez całą noc, niezależnie od dnia tygodnia. Każdy tu znajdzie coś dla siebie, bo Berlin jest pełen tolerancji i otwartości. Jest w jego mieszkańcach dużo naturalnej swobody połączonej z szacunkiem dla inności.
Do Berlina mnie nigdy nie ciągnęło. Po pierwszej wizycie wyjeżdżałam z Berlina z poczuciem, że to miasto nie ma w sobie niewiele więcej niż trochę stereotypowego niemieckiego porządku. Tramwaje zawsze na czas, kelnerzy akuratni, a główna ulica miasta, Unter den Linden, kompletnie bez wyrazu. Co najwyżej turystyczna. I trochę pompatyczna.
Tymczasem w Polsce coraz częściej słyszałam o tym, że w Berlinie są najlepsze kluby i najciekawsze klubokawiarnie. Że fantastycznie jest wybrać się tam na zakupy, bo nie dość, że taniej, to i można dostać wiele produktów absolutnie u nas niedostępnych. Unikatowe ubrania i znakomite secondhandy. I że mieszkańcy Berlina są nadzwyczaj przyjaźni.
Trzeba było sprawdzić osobiście.
Zapakowałam kumpelę do auta, dwa rowery składane do bagażnika, trochę kolorowych szmat, żeby nie wyglądać jak przeciętny turysta i pojechałam. Pierwotnie planowałyśmy dostać się tam pociągiem, bo po pierwsze szybciej (raptem 6 godzin z W-wy), a po wtóre taniej, ale nie udało się trafić na promocyjne bilety PKP, a wyprawa autem dawała nam większe możliwości zakupowe. Warto jedynie pamiętać, że do centrum miasta nie wolno wjeżdżać samochodem bez odpowiedniej winiety.
Zabranie rowerów było znakomitym pomysłem. Zwłaszcza składanych, bo z nimi zawsze można wejść do metra albo autobusu. Gdyż Berlin jest bardzo roweroprzyjaznym miastem. Ścieżki rowerowe są prawie wszędzie, a tam gdzie ich nie ma, są szerokie chodniki. A jeśli i takich chodników zabraknie, albo gdy przemieszcza się po nich za dużo pieszych, tam można jechać pasem dla autobusów.
Auta zachowują bezpieczną odległość, a taksówki wręcz przepuszczają rowery, co mnie już całkowicie rozczuliło, biorąc pod uwagę normalne warszawskie doświadczenia w tej materii.
Sklepy rowerowe są dość gęsto usiane, więc nie trzeba się martwić o dziurawą dętkę (dwa razy), pękniętą oponę (raz) czy też brak zapięcia (kupione bez większego kłopotu). Rower daje bowiem nie tylko ogromną swobodę wyboru trasy, ale pozwala ogarnąć dużo większą część Berlina w krótszym czasie. Jeśli jednak ktoś się zdecyduję na tę formę zwiedzania dopiero na miejscu, to spokojnie może wynająć rower w jednej z setek wypożyczalni. Ceny, jakie zarejestrowałam, to ok 10 EUR za dzień.
Ja się w Berlinie zakochałam i chętnie tam wrócę. Więc proszę wybaczyć, ale będzie chaotycznie, nielinearnie i skojarzeniowo.
Ludzie
Ubrani nietypowo, niesztampowo, kolorowo i z pomieszaniem stylów, najczęściej na rowerach. W kapeluszach, legginsach i płaszczach (to panie), w różowych trampkach, znoszonych spodniach w kratę i z zarostem (to panowie). Ubiór przemyślany, ale nie snobistyczny. Bo niektóre spodnie dziurawe, inne poplamione, a czasami zepsuta parasolka. Część ubrań markowa, a część absolutnie nie. W konsekwencji bardzo to wszystko wydaje się naturalne, niewymuszone i sympatyczne.
Alexanderplatz
Miejsce przesiadkowe dla wielu. Z jednej strony na placu jest wielu turystów, którzy próbują swoimi lustrzankami złapać wieżę telewizyjną w obiektywie, co by w domu pokazać berlińską wieżę Eiffle'a. Kiedy natomiast pada deszcz, przesiadują w Starbucksie i korzystają z darmowego internetu na swoich smartphone'ach. Albo lecą na miejsce wycieczkowej zbiórki, bo zaraz zacznie się ich zwiedzanie tego najważniejszego Berlina. Tymczasem jeśli się chwilę rozejrzeć, to co i rusz widać spieszących do pracy (lub z niej) berlińczyków, którzy na tym placu mogą się przesiąść z tramwaju do U-Bahnu (metra) albo S-Bahnu (kolejki dojazdowej). Niektórzy biegną do domu handlowego, w którym można kupić wszystko, takie nasze domy centrum. Inni do fastfoodów, a jeszcze inni czekają na znajomych pod fontanną. Na stacji można zresztą kupić coś do jedzenia nawet w środku nocy. Alexanderplatz to jednak tylko punkt wyjścia do dalszych wędrówek. Warto zobaczyć, ale nie ma większego sensu zatrzymywać się na dłużej.
Kreuzberg.
Dzielnica niedaleko centrum, w żaden sposób niepodobna do głównej, turystycznej i zabytkowej oraz muzealnej ulicy Unter den Linden.
Trochę turystów, sporo ludzi alternatywnych (należących do subkultur albo nienależących do niczego, a już najmniej do typowego uczesanego społeczeństwa). Sporo emigrantów. Knajpy raczej egzotyczne, ceny jednak jak najbardziej europejskie. Dużo murali na storach sklepowych. Sporo hoteli i hosteli. Autokary i obcokrajowcy. Tureckie sklepy otwarte do późna w nocy, a w nich lokalsi, tyle że z pochodzenia tureckiego. Ale mówią do mnie "moja synowa jest Polką, a mój syn nie chce wyjechać z Berlina, bo tu jest przecież jego dom".
Kreuzberg jet kolorowy i absolutnie nieuporządkowany. Można zacząć od Oranienstrasse, a potem niech nas prowadzą uliczki i zapachy. Do wyboru, do koloru.
Gorlitzer Park
Magicznym miejscem okazał się Gorlitzer Park, w którym na niewielkiej przestrzeni betonowo-żwirowo-trawiastej jest mały amfiteatr, kilka knajp piwnych w starych dworcowych budynkach, jakaś scena koncertowa, miejsce do imprez elektro i pełno lokalnych mieszkańców, którzy przyjechali na rowerach zakończyć dzień pracy przy amatorskich dźwiękach muzyki na żywo lub w niewielkim i dusznym klubie, gdzie basy dudnią jak na dobrej dyskotece. Ktoś rozpalił grilla, ktoś inny ognisko. To wszystko odbywa się jednak powoli, bez napięcia i - co być może najciekawsze - bez normalnych turystów. Ot, zwykły wieczór dla wielu studentów i młodych pracowników. Są tu na moment, na krótkie piwo i potem lecą do swoich zajęć albo na dalsze imprezy.
My też pojechałyśmy dalej, trafiłyśmy nad kanałek, a tu znowu dużo ludzi. Zupełnie jednak inni. Uczesani, dorośli, można się domyślić, że pracują w poważnych firmach i mają duże samochody. Ale wcale nie mniej sympatyczni. Popijają piwo i grają w bule, na fachowo przygotowanych i oświetlonych boiskach między drzewami. Parę metrów dalej wjechałyśmy w aleję knajpek i poczułyśmy, że znowu wracamy do uporządkowanego Berlina. Trzeba było zmykać gdzieś w bok. Gdzieś, gdzie nas jeszcze nie było.
Preznlauer Berg
O tej dzielnicy opowiedziała mi przyjaciółka, że trzeba koniecznie i że niezbyt jeszcze znana. Doczytałam w przewodniku, że to Berlin Wschodni, zapuszczony przed upadkiem Muru Berlińskiego, w latach 90-tych stopniowo zamieszkały przez studentów i powoli zmieniany, odnawiany oraz zasiedlany przez artystów.
Pierwsze wrażenie - jak strasznie dużo dzieci! Dopiero po chwili skojarzyłam, że studenci z końca XX wieku zapewne obecnie rodzą dzieci i prawdopodobnie, chętnie je prowadzają na liczne place zabaw w dzielnicy, np. przy wieży ciśnień, na Kate Kollwitz Platz.
Jedna strona placu jest pełna knajpek i odchodzi od niej kilka uliczek ze sklepami i galeriami, które są prowadzone tak wewnątrz, jak i na zewnątrz. To chyba dość charakterystyczna cecha tej dzielnicy - handel wychodzi z pomieszczeń sklepowych, a sprzedawcy przenoszą się na chodniki.
Przed jakąś galerią fotografii i mebli młody mężczyzna naprawia właśnie świeżo zakupiony rower, a jego kumple grają w karty. Zagadali, zapytali skąd jesteśmy i pokazali ładne meble, produkowane - a jakże - w Polsce. Bo u Was tanio i precyzyjnie - mówią panowie. Tymczasem za rogiem trafiamy na ulicę w remoncie (Oderberger Strasse), ale nas to nie zraża, panowie z galerii kazali się tamtędy przejść. I mają rację. Piękne wielokolorowe kamienice, knajpki wszelkiego rodzaju, galerie, sklepy z dziwnymi przedmiotami i multum ludzi na rowerach. Atmosfera małego miasteczka, wydaje się, że każdy zna każdego, a znajdujemy się raptem kilka kilometrów od potężnej i poważnej Bramy Brandenburskiej.
To jest dzielnica, w której chciałabym zamieszkać, gdybym miała zostać w Berlinie na dłużej. Czułabym się tam swojsko, swobodnie, a równocześnie z klasą i elegancko.
Muzea
Berlin ma dużo muzeów, ciekawych i nowoczesnych i choć to nie jest mój ulubiony sposób poznawania miasta, to szkoda by było nie skorzystać z takiej możliwości edukacji historycznej. Najpierw więc Muzeum Żydowskie, po części zaprojektowane przez Daniela Libeskinda, umiejscowione na Kreuzbergu, wcale nie tak blisko centrum miasta. Bardzo przystępnie i multimedialnie zaprezentowana historia narodu żydowskiego.
Później Muzeum Historii Niemiec, które zaskoczyło mnie swoją obfitością. Dwie godziny ledwie wystarczyły na połowę ekspozycji, końcówkę (najciekawszy okres, XX wiek) oglądałam niestety już szybkim krokiem przechodząc przez kolejne sale, gdyż obsługa zapraszała do wyjścia. Bardzo jednak doceniłam to, że historia Niemiec jest zaprezentowana w konkretnym kontekście europejskim, a nie w oderwaniu od historii sąsiadów. To pozwala odnaleźć swoje punkty odniesienia i zrozumieć, dlaczego Niemcy się rozwijały tak, a nie inaczej.
Tuż obok mieści się DDR Museum, czyli muzeum NRD, z ekspozycją przygotowaną zapewne głównie dla ludzi młodych, ale dającą wiele radości i wspomnień dorosłym. Można w nim obejrzeć wszystko to, co dla obecnych czterdziestolatków było codziennością, co trzydziestolatki po części pamiętają, a o czym dwudziestolatki nie mają najmniejszego pojęcia. Ekspozycja jest stłoczona na małej przestrzeni, a zwiedzających dużo, ale warto poświęcić tę godzinkę czy dwie na powrót do lat 70-80tych poprzedniego wieku.
Oprócz tego Berlin dość obszernie opowiada historię Muru, w różnych punktach miasta - Centrum Dokumentacji Muru, Checkpoint Charlie (w samym centrum miasta, niedaleko licznych i drogi sklepów na Friedrichstrasse) oraz najdłuższy zachowany fragment muru przy muzeum “Topografia Terroru”.
Perełki
Kilka miejsc, które odkryłam przypadkiem, spacerując bez wyraźnego celu, a które stanowią w moim przekonaniu o niezwykłości Berlina
- stacja metra Kotbusser Tor od wewnątrz. Niby zniszczona czy też w trakcie remontu, ale dzieje się tam dużo, jakby przypadkiem i można spotkać ciekawych muzyków, artystów albo po prostu ludzi bawiących się w miły na przykład piątkowy wieczór.
- okolice stacji metra Hallesches Tor, a w szczególności przedziwny okrągły plac pełen młodzieży. Oraz pobliskie knajpki z kebabami.
- Postdammer Platz wraz z Sony Center - ciekawa nowoczesna architektura. Miejsce spotkań młodych ludzi (ale również wielkiej liczby turystów)
- Oranienburgerstrasse z jej licznymi knajpkami, ogromną synagogą (dzień i noc pilnowaną przez policję), domem Tacheles, czyli budynkiem łączącym ideę klubu, dyskoteki, squatu i domu sztuki alternatywnej oraz wszędzie widocznymi prostytutkami.
- miasteczko szpitalno-uniwersyteckie Charite z jego pięknymi budynkami szpitalnymi i klinicznymi z czerwonej cegły.
- Tommy Weisbecker Haus przy Wilhelmstrasse - czyli berliński squat z tradycjami - oraz okoliczne blokowisko z przepięknymi muralami.
Przez tych kilka dni poznałam tylko parę jego miejsc i ulic, jednak wchłonęłam na tyle dużo jego atmosfery, że z całą pewnością tam wrócę.
Tag:
Czy podobał Ci się ten artykuł?
Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.