Przejdź do... | Przejdź do głównego menu

Masala, kadzidło i mantra

Wstęga esencjonalnego tłumu. Piskliwe klaksony czarno-żółtych jak chrząszcze tuk-tuków i kolorowych jak motyle autobusów. Zgiełk, gwar. Chaos. Ale jaki uporządkowany! Z głośników sączy się gdzieś z oddali słodka nuta Gayatri Mantra. Jesteśmy w Goa...

Od zawsze pragnęliśmy poznać egzotyczny, tajemniczy, a przede wszystkim odległy kraj. Francja, Chorwacja, Dania? Owszem. Ale te miejsca na globie rozmyślnie pozostawiliśmy na jesień życia. Nasz wybór pada zgoła na co innego. Brylant zachodniego wybrzeża Indii. Najmniejszy stan kraju liczącego ponad miliard ludzi. Wakacje w Goa.

Czerwona ziemia niemiłosiernie pyli się pod stopami. Brak chodników. Właściciele straganów i sklepików od rana skrapiają ulice wodą. Żebracy, osoby ułomne. Kobiety w choli i w bajecznie kolorowych, wprawnie udrapowanych sari. Mocny róż, ochra, szafran, zieleń, purpura. Na głowach kosze z owocami lub ze sprawunkami.

Mijamy kwitnące krzewy bawełny. Modliszka. Jaszczurka. Koliber. Po drugiej stronie ulicy bambusowe rusztowanie. Kobiety wynoszą na głowach ziemię w wielkich misach. Mrówcza praca na budowie. Przy drodze typowa stacja benzynowa. Stolik zbity naprędce z trzech desek. Na nim parę butelek po wodzie mineralnej. Są wypełnione benzyną.

Ulicą przejeżdża mężczyzna na skuterze. Baczny obserwator z pewnością zauważy, że po obu stronach pojazdu przywiązane głowami w dół wiszą żywe kury. Przypuszczamy, że jedzie na targ. Tak. Specyficzny zapach zgnilizny. Drogę wskazują nam chmary zwabionych insektów. Ryby, krewetki, kraby. Piramidy przypraw. Sterty owoców tropikalnych. Jackfruit – największy owoc świata.

Kupujemy po drodze orzeźwiający sok z bambusa. Bezcenne źródło potasu. Nabieramy sił do prowadzenia nieustannej konwersacji. Tysiące tych samych pytań: „Nie chcesz się ogolić?”, „Może tatuaż, stomatolog?” „Nie?” „Dlaczego?”, „Może jutro?”.

Zapachy, kolory, smaki

Wszędzie roztacza się upajająca woń kadzideł, które palą miejscowi wyznawcy kultów religijnych. Wokół pełno kolorowych kwiatów o intensywnej pomarańczowo-żółtej barwie, nawleczonych na długie sznury niczym korale. Takimi kwiatowymi koralami ozdabiane są skutery i samochody, ale przede wszystkim ołtarze i niewielkie kapliczki oraz stupy. Hanuman, Lakszmi, Jezus, Kriszna, Ganesza. Można by rzec - pełen ekumenizm.

Barbara Czekaj

Jako że na wczasy do Indii wybraliśmy się w marcu, mamy okazję zobaczyć, jak obchodzi się Holi – święto wiosny. Wszyscy pozdrawiają się serdecznie i posypują kolorowym proszkiem albo płynnymi farbkami. Nam też się „oberwało”.

Po pierwszym szoku kulturowym przekraczamy rzeczywistość i zaczynamy obserwować życie tych ludzi z szerszej perspektywy. Otwierają się przed nami nowe drogi poznania.

Świt. Budzi nas dzikie krakanie wron. Niemiłosierny warkot skuterów, których są tu setki. Pora śniadania. Nasz wybór pada na placuszki puri i ostry gulasz warzywny z dodatkiem sambhar masala. Po diabelskim posiłku wychodzimy zaciekawieni na ulicę. Nad nami leniwie snują się kobierce mgły. To efekt deszczu, który padał w nocy w sąsiednim stanie Karnataka. Początek dnia przeznaczamy na plażowanie.

Na plaży Calangute śliczne Hinduski w mundurach zzuwają ze stóp ciężkie militarne obuwie. Prawdopodobnie przerwa w służbie. W oddali rybacy udający się na połów. Z wysiłkiem, ale i ogromną wprawą spychają ciężką łódź na fale, a ci, którzy nie wypłynęli w morze łatają sieci i suszą na plaży ryby z poprzedniego połowu. Przepiękna finezyjna rybna mozaika, pełna kunsztu ludzkich rąk.

Słońce, palmy kokosowe zaglądające majestatycznie w toń wody, błogostan, sen, z którego nie chcemy się obudzić.

Biedni, ale szczęśliwi?

„Hello, my friends”! Koniec idylli. Kruczowłosa dziewczyna podchodzi niepewnie. Prezentuje zwiewne jedwabne, szale, parea, bransoletki na nogi. Podstawowych zwrotów obcojęzycznych nauczyła się na wybrzeżu, od angielskich turystów, bo tych jest w Goa najwięcej. A przecież mogłaby się kształcić, studiować. Przyjechała ze stanu Kerala, nocuje na tutejszej plaży. Gdy zarobi na życie, wróci do domu, do dzieci. Sama nie umie czytać, ale ma nadzieję, że dzięki jej pracy dzieci będą mogły uczęszczać do szkoły. Ma na imię Lakszmi. Jak indyjska bogini piękna, szczęścia i bogactwa. Lakszmi jest piękna. Ale czy bogata i szczęśliwa? Może na swój sposób. Kupujemy chusty z jedwabiu oraz kilka par naszyjników. Będą nam o niej przypominać.

Barbara Czekaj

Wieczorami, pod dniach pełnych ekscytacji, siadamy na naszym tarasie i spokojnie sączymy feni. Tradycyjny napój alkoholowy z orzechów nerkowca, wytwarzany w stanie Goa. Do tego bebinca, tradycyjny deser goański. Jesteśmy w raju!

Skrzętnie podsumowujemy dzień. Planujemy kolejny wypad. Może pchli targ w Anjuna? Może rezerwat tygrysów?

Nieukrywana szczerość i otwartość ludzi. Bez kurtuazji i galanterii.

Barwy, aromaty, dźwięki. Niedostatek, bieda, nędza.  Feeryczny krajobraz.

Energia, wolność, siła przetrwania.

Wiara.

Czy Indie nas urzekły? Zdecydowanie tak. Choć to kraj silnych kontrastów, zapadł na zawsze w nasze umysły i dusze.

Metafizyka podróżowania...

Czy podobał Ci się ten artykuł?

Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.

Czy podobał Ci się ten artykuł?

Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.