Irlandia to nie tylko zmywak
Można podejść do Irlandii na wiele sposobów - najtrywialniejszy to potraktować Zieloną Wyspę tylko jako źródło zatrudnienia i pracować od 9 do 17, czasem zajrzeć do jakiegoś pubu, a raz w tygodniu pojechać na zakupy do supermarketu (uprzedzając pytania, tak - jest Tesco i Lidl).
Dla mnie Irlandia to kraina posiadłości i zamków z pięknymi ogrodami, które można zwiedzać i w których można coś dobrego zjeść. Powerscourt obok wsi Enniskerry to spełnienie nastoletnich marzeń o byciu gotycką księżniczką. Masywna bryła, szary kamień, wieżyczki, okna, tajemnicze drzwi z kołatką, a dookoła ogromny park z rzeźbami, japoński ogród i rozarium, miejsce w którym można zatonąć na długie godziny. Warto wydać 8 euro na wstęp i kilka kolejnych na śniadanie w jadalni z zabytkowymi kryształowymi żyrandolami.
Kilkanaście kilometrów dalej, za 10 euro można wejść w świat jak z "Alicji w Krainie Czarów" - do nieco mniejszej, ale równie zadbanej i urokliwej posiadłości w Killruddery. W samym środku angielskiego ogrodu stoi mała kawiarenka, w której serwują herbatę oraz wytrawne i słodkie wypieki z własnoręcznie wyhodowanych w warzywniaku i sadzie warzyw i owoców. Mogłabym mieszkać w takim domu i co rano pić na kamiennym kilkusetletnim tarasie kawę z pianką, podgryzając scone'a z masłem.
Irlandia dla czytelników
Można też podejść od strony literackiej i - jak tysiące turystów z całego świata - 16 czerwca udać się w kilkunastogodzinną rundkę po Dublinie śladami Leonarda Blooma, bohatera Ulissesa Joyce'a. Wieża Martello w Sandycove, cmentarz w Glasnevin i kilkanaście znanych dublińskich ulic i pubów to plan minimum. Książkowy Bloom krążył po cmentarzu Glasnevin, ja tymczasem wybrałam fantastycznie kolorowy, pachnący, bzyczący i pełen kremowych, koronkowych szklarni narodowy ogród botaniczny zaraz obok. I jak do tej pory wystarczała mi poznańska Palmiarnia oraz Ogród Botaniczny, tak Glasnevin pokazuje, jak mogło by być, gdyby oba te miejsca połączyć, odczyścić, odmalować, wysiać hektary zielonej trawy, którą następnie się ścina, ona odrasta, ścina, odrasta i tak kilkadziesiąt lat.
Ogród został otwarty w 1795 roku, a eleganckich pawilonów dorobił się w XIX wieku, więc przy okazji można się o kawałek historii poocierać. Wszystko ładnie opisane, skatalogowane, opalikowane, a do tego podobno nawet jest oficjalna aplikacja dla tych, co mają drugie życie w telefonie. Dużo ładnego - drzew, kaktusów, sukulentów, kwiatów, rzeźb i koronkowych kremowych pawilonów, co najmniej na dzień leniwego spaceru z przystankiem na posiłek w ogrodowej kawiarni.
Irlandia dla zakupoholików
Można pójść na "szoping" i wydać wszystkie pieniądze w sklepach przy reprezentacyjnym deptaku Gratfon Street, którego patronką jest Molly Malone, archetypowa dublińska handlarka świeżą rybą i dama wątpliwej cnoty (zwana familiarnie "Tart with a cart", czyli Flądrą z wózkiem). A ryby i owoce morza w Irlandii są świeże i dobre, w większości pubów można zjeść klasyczne fish&chips albo pyszny seafood chowder czy inne małże i ośmiornice wprost z patelni.
A pozostałości po mistycznych Celtach? W Glendalough, u stóp zielonych wzgórz, przy jeziorze, dostałam malowniczy i klimatyczny cmentarzyk z XI-wieczną ruiną kaplicy i mnisiej wieży, wielokrotnie palonej przez Wikingów i następnych najeźdźców. Na cmentarzu jeżynki, wycieczka młodzieży szkolnej przeważnie płci żeńskiej w czerwono-zielonych mundurkach i obowiązkowo ciemnych antygwałtkach oraz japońscy turyści.
Japońscy turyści zwiedzali też mimo mżącego zimnego deszczyku ruiny średniowiecznej twierdzy Cashel. Gdyby skleić ze sobą filmy "Imię róży"i "Twierdzę", to właśnie tu byłyby idealne warunki, by Sean Connery, przyodziany elegancko w szaty zakonne, zaopatrzony w linę, zapałki, trochę niezbędnych chemikaliów i kilka układów scalonych dokonał spektakularnego abordażu albo ucieczki, w zależności od tego, po której stronie murów by był. Nie czuć tragedii sprzed wieków, którą lokalnym mieszkańcom przygotował niejaki Cromwell - jak się obłoży twierdzę torfem i podpali, to można swobodnie w środku przygotować rzeź dla kilku tysięcy ludzi. Zaraz obok ruiny opactwa o dźwięcznej nazwie Hore i stada pasących się w mżawce, ale za to na zielonej łączce, krów.
Irlandia dla smakoszy
I dla krów warto przyjechać do Irlandii, bo z krowiego mleka powstaje ostry i łagodny Cheddar w wielu odmianach, tradycyjny czerwonawy Leicester czy całkiem nowy wędzony Gubbeen z czarną skórką. Żeby zaopatrzyć się w torbę pełną wonnych serów, wystarczy zboczyć z Grafton Streen, gdzie w sklepiku Sheridan's Cheesemongers ("Serożercy Sheridana") przy 11 Anne Street South można poczuć zawrót głowy od niekoniecznie uroczego zapachu. Ba, nawet ze stoiska z nabiałem w dowolnym supermarkecie wychodziłam zachwycona.
W Irlandii byłam już dwa razy i ciągle mam niedosyt i poczucie, że tylko liznęłam nieco z wierzchu, a pod spodem kryje się jeszcze mnóstwo dobrego...
Tag:
Czy podobał Ci się ten artykuł?
Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.