Indie Goa
Szybka decyzja i samolot powiózł mnie w przeciwnym kierunku, niż wszystkie moje dotychczasowe podróże, ku Azji. Azja zawsze kojarzyła mi się z niesamowitymi barwami i mieszanką kultur, języków. Bałam się, że na Goa Indii trzeba będzie poszukać. W końcu to najbogatszy stan, który przez wiele lat pozostawał pod panowaniem Portugalczyków. Trochę się myliłam. Może nie ma tam spektakularnych zabytków (Portugalczycy wyburzyli większość zabytkowych hinduistycznych świątyń), ale koloryt ziemi, zieleń palm i barwy kobiecych sari tworzą niesamowity obraz biednej ziemi ubranej w kolorowy płaszcz.
Lotnisko na Goa przywitało nas parnym i wilgotnym powietrzem, jakże innym od tego, jakie zostawiliśmy w Warszawie. Przełom lutego i marca to już końcówka sezonu turystycznego w Indiach. Wszyscy przygotowują się do monsunu letniego, który rozpoczyna się w kwietniu. Lotnisko w Dabolim przyjmuje głównie ruch turystyki czarterowej, a stąd turyści rozjeżdżają się. Jedni wybierają tętniące gwarem kurorty północne, inni udają się na południe, gdzie mogą liczyć na wyższy standard obiektów hotelowych.
W ciągu 8 dni przejechaliśmy cały stan. Oprócz wizyt w hotelach, odwiedziliśmy Stare Goa z największymi kościołami chrześcijańskimi w całej Azji. Płynęliśmy po rzece Mandovi, śledząc życie zwykłych ludzi. Odwiedziliśmy stolicę regionu Panaji, które może nie zachwyciło nas niczym szczególnym, ale można je traktować jako dobre miejsce wypadowe do zwiedzania regionu. Kolejnego dnia jeepami przedzieraliśmy się do wodospadów Dudhsagar, należących do jednych z największych na świecie. Wodospady mają długość 6 km i kończą się niecką, w której można skorzystać z kąpieli. W drodze powrotnej jeepy brnęły w wodzie wielokrotnie pokonując rzekę, a z zarośli przyglądały nam się małpy o nieco "autystycznych " zachowaniach. Wycieczka zakończyła się kąpielą ze słoniami.
Pomimo wszechobecnego bałaganu, Indie promują ekologię zakładając naturalne plantacje, tworząc rezerwaty chroniące florę i faunę. Mieliśmy okazję poznać masę kolorowego ptactwa płynąc rzeką Zuari na poszukiwanie krokodyli. Udało nam sie wypatrzyć kilka sporych sztuk. Początkowo myśleliśmy, że są to krokodyle - atrapy (made in China, jak krasnale w ogródku czy sztuczne żaby w sadzawce). Krokodyle były jednak prawdziwe. Jeden z 6-cio metrowych okazów, któremu zakłóciliśmy drzemkę naszymi "och i ach", zsunął się do wody, rozwiewając wszelkie wątpliwości.
Na zakończenie pobytu złożyliśmy wizytę na plantacji, gdzie pochłaniając banany, przyglądaliśmy się jak wygląda pieprz, wanilia, kakao i inne przyprawy, zanim trafią do torebki z napisem "Kamis".Odjeżdżaliśmy zostawiając uśmiechniętych Anglików w hipisowskich strojach z butelką piwa i bębenkiem pod pachą. Dla nich czas się zatrzymał... choć niektórzy przekroczyli już 50-tkę. Plaże Ajuna, Wagator i Palolem w dalszym ciągu czekają na takich jak oni.
Czy podobał Ci się ten artykuł?
Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.