Barcelona w tydzień
Klimatyczna, zjawiskowa, tętniąca życiem. Barcelona - mekka miłośników sztuki i kibiców. Dla wielu najpiękniejsze miasto w Europie.
Jeśli nie ma się pomysłu na spędzenie długiego weekendu - Barcelona jest strzałem w dziesiątkę. Wystarczy kilka minut, by zarezerwować samolot i hotel w internecie, a potem spokojnie zdać się na los.
Po przylocie do Girony po wyjściu z budynku lotniska kierujemy się w prawo – gdzie czekają autobusy z napisem „Barcelona Bus”. Bilet znajdziemy budce obok – do Barcelony obecnie 12 Euro, w obie strony 20,5 Euro (ważny 30 dni). Na stronie www.sagales.com można sprawdzić rozkłady jazdy autobusów. Autobus do Barcelony jedzie 65 minut i zatrzymuje się na dworcu autobusowym Estacio del Nord. Trasę pokonuje się głównie autostradą, więc podróż nie jest męcząca.
La Rambla - najsławniejsza barcelońska aleja
Wybraliśmy hotel przy La Rambla – dobre miejsce dla tych co chcą zwiedzać, a szum uliczny dobrze wygłuszają drzwi balkonowe. W pobliżu hotelu znajduje się La Poma, Pizzeria Gril. Odradzam - pizza nie zdała testu pizzy. Kawałki trzymane w ręce opadały, trzeba uważać na oliwki. Ale za to niedaleko znaleźliśmy miejsce gdzie sprzedają lody, czekoladę pitną – Amorino, chrupiące gofry z prawdziwą czekoladą - wszystko naprawdę pyszne. Przy La Rambla jedliśmy raz jeszcze – było równie fatalnie jak za pierwszym razem, tylko drożej. Wniosek jest jeden, przy La Rambla się nie je!
La Rambla to deptak po którym można iść prosto w stronę morza. Pełno tam mimów – rano był to złoty anioł, w drodze powrotnej, popołudniu – srebrny pan siedzący jakby na krześle z założoną nogą na nogę (ale bez krzesła) i metalowy pan z pozytywką idealnie z nimi zgrany, oprócz tego rysownicy twarzy i karykatur, malarze.
Dzień pierwszy - Museu de Cera i morze
Poranek rozpoczęliśmy od obejrzenia Pałacu Wicekrólowej oraz Casa Bruno Cuadros – kamienica ze smokiem i parasolkami. Na chodniku przed kamienicą znajduje się mozaika Joana Miro. Po drodze wstąpiliśmy na targ – la Boqueria – przepiękne widoki ryb, owoców, słodyczy – naprawdę robi wrażenie – oraz do Museu de Cera – muzeum figur woskowych. Nie polecam tu wejścia z dzieckiem. Sama nie czułam się tam komfortowo oglądając ruszającego się Frankensteina w przyciemnionym świetle. Po drodze zboczyliśmy na Placa Reial – Plac Królewski z fontanną Trzech Gracji oraz Pałac Guella – projektu Gaudiego. Na końcu La Rambla przerwa na kawę i croissanta w La Cava Universal (bez zastrzeżeń).
Po przejściu przez ulicę – morze. Drewnianym deptakiem doszliśmy do akwarium. Wracaliśmy pieszo, zmęczeni, lecz zafascynowani - La Rambla jest zmienna i ciekawa o każdej porze.
Dzień drugi - czekolada i kościoły
Zaczęliśmy od przepięknego Pałacu Muzyki Katalońskiej. Potem mały kościółek św. Piotra od Dziewic, Łuk Triumfalny, a potem prosto do muzeum czekolady – nie należy się dziwić, że pod wskazanym adresem są stare drewniane drzwi – muzeum jest na końcu budynku. Fajne rzeczy zrobione z czekolady (w tym bilet) a po zwiedzaniu filiżanka prawdziwej czekolady …mmmmmmm.
Przeszliśmy potem carrer de Montcada w stronę muzeum Picassa – kolejka była tak długa, że postanowiliśmy wrócić tu wieczorem. Po godzinie 18.00 było już znacznie luźniej. W międzyczasie wstąpiliśmy do bazyliki św. Marii Morskiej (też dwa razy bo za pierwszym było zamknięte 13.00-16.30). Potem mieliśmy przyjemność oglądać mieszający się tłum turystów w trampkach z weselnymi gośćmi.
Dzień trzeci - Gaudi
Zaczęliśmy dzień od Sagrada Familia – to zajęło nam znaczną część dnia. Najpierw trzeba znaleźć właściwą kolejkę – osobna jest dla osób tzw. fizycznych a osobna dla grup. Sprawdzanie długości kolejki – tylko dla tych, co nie zrezygnują, gdy zobaczą, że zawija ze dwa razy. Wejście do środka oczywiście polecam, robi wrażenie.
Potem postanowiliśmy zwiedzić Szpital św. Krzyża i św. Pawła. Obecnie jest w remoncie (do ok. 2013 roku). Jego widok zdecydowanie odbiega od standardu, które my nazywamy szpitalem – warto zobaczyć.
Następnym etapem był stadion Camp Nou - polecam kobietom, bo pangowie zapewne bez zachęcania chętnie obejrzą.
Po powrocie do centrum trafiliśmy do Taller de Tapas przy Pl. del Pi – polecam, naprawdę dobre jedzenie.
Dzisiaj pierwszy raz jako środka komunikacji użyliśmy metra – proste w użyciu, z pełną informacją o przyjeździe, aktualizowaną co pół minuty. W środku informacja o kolejnych stacjach – polska kolej wciąż pozostaje daleko w tyle za europejskimi standardami, czego doświadczyliśmy w drodze powrotnej, biegając po peronach za nie pojawiającym się, a mającym już odjechać pociągiem.
Dzień czwarty - kamieniczki
Postanowiliśmy zwiedzić dzielnicę Example – a więc różne słynne kamieniczki. Zaczęliśmy od Casa Calvet, potem Casa Batllo, Casa Mila i Casa Vicens i tak już nie mieliśmy daleko do Parku Guell. Nie wiedzieliśmy tylko, że trzeba się tam zdrowo wspinać. Jakież było moje zdziwienie jak z góry zobaczyłam malutkich ludzi w oddali i uświadomiłam sobie, że to też jest ten sam park! Zarówno w parku jak i na innych budynkach Gaudiego (Casa Mila, Casa Batlo czy Sagradzie Familii) widoczne są na powierzchniach zdobienia fragmentami ceramiki i szkła (tzw. trencadis).
Dzień piąty - wracam do lektury Zafona
Barcelona Alta – czyli wysoka. Dzisiaj postanowiliśmy się wspiąć na górę Tibidabo, dosłownie. Mąż odmówił wyboru drogi typowego mieszczucha i pojechania tam Tibibusem z Placa Catalunya. Więc najpierw metrem a potem pieszo, zamiast antycznego Niebieskiego Tramwaju. „Zmierzchało już, gdy wyszedłem ze stacji metra tam, skąd aleja Tibidabo brała swój początek. W fałdach fioletowawej mgły mogłem dojrzeć oddalający się zarys niebieskiego tramwaju” – ci co zakochani w literaturze Zafona bez trudu zgadli, że to fragment „Cienia wiatru”. Hmm…może powinnam przeczytać to raz jeszcze? Te opisy teraz nabierają zupełnie innego wyrazu. Na samą górę podjeżdża się funikularem – kolejką jadącą po szynach położonych pod kątem (no tu już się na piechotę nie dało ). Na górze Bazylika Świętego Serca Jezusa położona w najwyższym punkcie Barcelony – 512 m. W środku bazylika jest pełna mozaik. Nic dziwnego, że była budowana prawie 60 lat. Z tarasu rozpościera się przepiękny widok na całą Barcelonę. Dla tych co dotrą z dziećmi zapewne wart uwagi będzie park rozrywki.
Tego samego dnia postanowiliśmy jeszcze pozwiedzać okolice centrum – czyli dzielnicę Barri Gotic, w tym Katedrę św. Krzyża i św. Eulalii. Przez plac Sant Jaume przechodziliśmy nieraz. W niedzielę można tam spotkać orkiestrę przygrywającą tańczącym w kółko starszym panom i paniom, młodych ludzi pokazujących swoje zdolności skakania na jednej ręce, przeskakiwania przez ludzi czy demonstrację. W okolicy w sklepiku Enrique Tomas Barcelona nie obeszło się bez kupienia prawdziwej szynki (Jamon). Śniadanie z nią były bardzo pyszne.
Dzień szósty - wino i wieś
Trafiliśmy do Parku Citadines a po krótkim odpoczynku na plaży wybraliśmy się do wioski hiszpańskiej (El Poble). Po drodze trafiliśmy do Parku Joana Miro, zobaczyliśmy jak wygląda przebudowana dawna arena, gdzie odbywały się corridy (obecnie dom handlowy). W hiszpańskiej wiosce zebrane są budowle z różnych regionów Hiszpanii. W środku, to co turyści lubią najbardziej – mnóstwo gadżetów. Nam udało się kupić wino, oliwę i krem balsamiczny o smaku truskawkowym. Świeżutka bagietka z oliwą i kremem - przepyszne. Ciekawe było też zobaczenie tworzenie figurek ze szkła - wszystko na oczach widzów.
Dzień odlotu - ratuje nas aero.pl
Zapewne skończyłabym opowieść na dniu szóstym, jednak dzień nie zakończył się taki jak byśmy sobie tego życzyli. Po powrocie z kolacji dowiedzieliśmy się, że na lotnisku jest strajk bagażowych i nie możemy zabrać ze sobą bagażu głównego. Nie moglibyśmy przecież wrócić bez oliwy. Pomocne okazało się www.aero.pl – zdziałali cuda i wróciliśmy tego dnia, którego planowaliśmy.
Czy widzieliśmy wszystko? Na pewno nie – myślę, że wycieczka „Barcelona nocą” może być równie pasjonująca.
Czy podobał Ci się ten artykuł?
Możesz ten artykuł udostępnić znajomym.